Uwielbiam naturalne Futra.
Kocham za ich miękkość, kojącą jedwabistość włosa i ciepło, które dają. Za to, że zawsze poprawiają humor i dają się nosić na różne sposoby. Za to, że można się w nie wtulić i zapomnieć o całym świecie.
Zalety naturalnych Futer mogłabym wymieniać jeszcze długo. Moje własne, prywatne Futro ma ich bez liku. Ale najważniejszą jest fakt, że w długie i ponure zimowe wieczory (i nie tylko wtedy) moje Futro... mruczy. Mruczy tak intensywnie, że nic nie jest w stanie zakłócić błogiego spokoju, jaki wtedy maluje się na mojej twarzy...
Proszę państwa oto Futro, zwane częściej Kluskiem lub Kluseckim. Całkowicie naturalne i ekologiczne ;)
Klusecki znalazł się wśród wpisów robótkowych zupełnie nieprzypadkowo.
Zazwyczaj bardzo intensywnie uczestniczy w realizacji wszystkich moich szyciowych i nieszyciowych projektów.
Do tego stopnia intensywnie, że większość burdowych arkuszy z wykrojami jakie posiadam nosi ślady jego pazurów, a każdy wypleciony koszyk (no może poza osłonkami na doniczki) musi przejść przez jego kontrolę techniczną - przecież kot musi sprawdzić, czy koszyk zmieści doopkę kocią nie rozlatując się przy tym :).
Kłębki nici i włóczek też nie mają spokoju. Muszą być obowiązkowo trzymane w zamknięciu. W przeciwnym wypadku można być pewnym, że zostaną rozwleczone po całym mieszkaniu, łącznie z łazienką i toaletą - wytrzymałość nici bowiem bardzo ważna jest i konieczna do przetestowania przez kociego testera.
Nie muszę chyba już nic dodawać. Klusek stanowi integralną część procesu twórczego, więc oczywistym jest, że wpis o nim musiał powstać i podejrzewam, że jeszcze nieraz koci ogon gdzieś tu przemknie ukradkiem.
Post przeszedł autoryzację - kot mruczy właśnie na moich kolanach. Uznam więc, że dostałam zgodę na publikację.
Publikuję wiec, zanim Klusecki zmieni zdanie :)