Wiedziałam, że je kupię. Od pierwszego momentu kiedy zobaczyłam to silky w sklepie :) Chociaż wahałam się dość długo - bo za kolorowe, bo pstrokate, bo całkiem nie w moim stylu. Kilka razy wkładałam i usuwałam je z koszyka, ale wołały do mnie tak głośno, że w końcu zamówiłam kupon na próbę.
Zmówiłam w nadziei, że zanim do mnie dotrze zdążę już wymyślić co z niego uszyję, bo oczywiście kupiłam całkowicie bez pomysłu co z nim zrobić.
Olśniło mnie dopiero kiedy wyjęłam materiał z paczki. Jak matrioszki to rubaszka!
Dla młodszej części społeczeństwa (tej, która z językiem Tołstoja nigdy nie miała do czynienia) małe wyjaśnienie: rubaszka = koszula. Moja nie jest męska, nie zdobi jej haft i nie zapina się na ramieniu, ale można przecież przyjąć, że to rubaszka po liftingu :)
Lifting polegał głównie na wydłużeniu tyłu i skróceniu przodu, rękawy 3/4 z konieczności - na taką długość wystarczyło materiału. Brak stójki, jest za to pliska wokół dekoltu. Z przodu dwie listwy guzikowe bez guzików - zszyłam je razem, ale nie do końca, dzięki czemu mam u góry lekko rozchełstane rozcięcie i nie musiałam kombinować z zapięciem :)
Wykrój ten sam, co niedawno popełniona koszula, czyli Burda 2/2016 model 108. Oczywiście po niezliczonych modyfikacjach :)
Tkanina silky, znana też jako silki, czy silkiżorżeta. Kto szył z silky ten wie, że może to i poliester, ale jest przewiewny, przyjemny w dotyku i prawie się nie gniecie. Wiem, co mówię, bo to już nie pierwsza rzecz, którą z niego uszyłam. I pewnie nie ostatnia...