... w tym sezonie, bo oczywiście nie zamierzam porzucać szycia moich ukochanych sukienek.
Zanim jednak zabiorę się za grubsze materiały i bardziej zabudowane fasony wyczarowałam jeszcze jedną sztukę. I dzięki sprzyjającej aurze zdążyłam ją nawet założyć na niedzielny spacer :)
Buraczkowy len wygrzebałam w kartonie z resztkami w moim ulubionym sklepie. Prawie metrowy kawałek kosztował... 2,70zł. Od razu wiedziałam co z nim zrobię, co przyznać muszę rzadko mi się zdarza. Kolorystyką zgrał się bowiem idealnie z pozostałościami lnu po tej sukience .
Same rozumiecie, że w takiej sytuacji z realizacją pomysłu nie mogłam czekać do przyszłego lata :)
Wystarczyło tylko poszukać w moim segregatorze z formami jak najprostszego wykroju bazowego i skroić dwa odszycia zamiast jednego :)
Tak, tak - wzrok was nie myli - ten jaśniejszy element u góry to odszycie. I powstała sukienka dwukolorowa, która zagnieździła się w mojej głowie już w czasie kupowania materiału.
Z haftem nie poszło już tak łatwo - trochę naszukałam się odpowiedniego motywu. Przekopałam internet i wszystkie gazety robótkowe (a mam ich niezłą kolekcję) i oczywiście nie znalazłam nic co by mnie zadowoliło w pełni. Właściwie miałam już zacząć rysować coś własnego, ale w trakcie przekartkowywania wrześniowego numeru Burdy natrafiłam na dziwaczne ponczo vel pelerynę z motywem, który pasował idealnie do mojej sukienki. Nie musiałam nawet zmieniać wielkości...
I tak na dwukolorowej sukience zagościły dwukolorowe kwiaty haftowane ściegiem przed igłą.
Fotka poniżej nie pozostawia wątpliwości co do rodzaju tkaniny. Len w stu procentach :) Wystarczyło kilka minut w samochodzie...
Pocieszam się, że w przypadku lnu zagniecenia są do wybaczenia.
Ps. Zdjęcia w pełnym słońcu przekłamują kolory tej sukienki.
Najlepiej oddaje je to, na którym widać zbliżenie haftu.